Pamiętam ten okres, gdy na świat miał przyjść Antek. Cała ciąża była jedną wielką niewiadomą. Nie wiedziałam nic – zaczynając od wizyt u ginekologa, przez poród, kończąc na sposobach karmienia. Czytałam bardzo dużo, uczyłam się bycia mamą bardzo powoli. Fakt, że miałam wtedy ledwo co 18 lat nie ułatwiał niczego. Zamiast studiować, bawić się czy zbierać doświadczenie zawodowe… ja uczyłam się być mamą. Zaczynałam tak szybko najtrudniejsze zadanie z jakim przyszło mi się zmierzyć w życiu. Dlaczego najtrudniejsze? Bo każdego dnia robię wszystko, by moje dzieci miały dobre życie. Nie tylko „posiadam” ale także wychowuje.
Gdy urodził się Antek chciałam być we wszystkim dobra…
… a okazało się że w każdej dziedzinie byłam beznadziejna. Pomijając fakt bycia mamą – akurat nikt nie może mi zarzucić że nie dbałam o dzieci. One zawsze miały i mieć będą pierwsze miejsce. Nie mam pojęcia co robiłam całymi dniami, ale nie ogarniałam wtedy nic. Dziecko często chodziło w bodziaku z nocy do południa, ja w pidżamie – bez śniadania. Podłogi brudne, pranie na szybko, obiad – zapomnij. W tamtym momencie byłam swoim aktualnym przeciwieństwem. Dziś zastanawiam się, jak to możliwe? Fakt miałam ledwo co osiemnaście lat, przeprowadziłam się do „obcego” domu a nad głową wisiała mi matura. Nie chodziłam do szkoły (bo jak?) wiec uczyłam się wszystkiego sama w domu. Maturę zdałam – ale to nie wymówka dla mojego braku działania w innych sferach.
Pojawienie się Blaneczki trochę poprawiło moje zorganizowanie…
Wtedy już byłam na studiach. Nie pamiętam który rok, chyba drugi. Pamiętam że z lekkim brzuszkiem zdawałam egzaminy – a w październiku, w dzień pierwszego zjazdu nowego roku, urodziła się ona. Gdy miała dwa miesiące wróciłam na zajęcia, na szczęście weekendowe – więc przez dwa tygodnie ściągałam mleko, by babcia miała co podać dziecku. Ale byłam w stanie ogarnąć trzylatka, niemowlaka, ściąganie pokarmu, dom i jeszcze obiad! Oczywiście była też nauka, ale o pracy nie było mocy, kompletnie nie mogłam odszukać czasu w ciągu dnia nawet na bloga, który jeszcze wtedy nie był moim źródłem dochodu.
Takie były początki. Gdy dzieci zrobiły się bardziej samodzielne, było lepiej. Poszłam do pracy, poznałam Daniela, zaczęłam organizować ślub, poszłam na kolejne studia i nawet znalazłam chwilę czasu na bloga. To wtedy otworzyły mi się oczy, że własnie ta strona to moja wymarzona praca i pragnę otworzyć firmę.
Jednak pojawiła się trzecia ciąża, planowana od dawna.
Wtedy zwątpiłam. Przed ślubem miałam ogrom sił i motywacji do działania – bo musiałam. Gdy tylko emocje odeszły, ja zasnęłam. Dosłownie spałam dzień i noc przez dwa miesiące. Byłam wykończona samym oddychaniem. To była chwila gdy nie ogarniałam nic, ledwo robiłam śniadanie dla dzieci, obiad czy kolacje. Gdy chodzili do przedszkola i szkoły, ja spałam. Gdy wracali, starałam się funkcjonować, ale od 16 znów spałam. Wtedy zwątpiłam – czy firma to dobry pomysł? Jak miałabym zarobić na minimalny ZUS skoro sił nie miałam nawet na to, by iść do toalety.
Siły wróciły, a z nimi ogrom pomysłów.
Wcześniej chciałam firmę typowo na bloga. Uciekała mi masa zleceń, bo nie mogłam wystawić FV. Jednak ciąża uświadomiła mi że chcę więcej. Marzę o rozwoju, o pracy dla siebie o pokazywaniu swoich pomysłów innym. Wydanie moich autorskich produktów jest czymś o co walczyłam długo. I się udało, jeszcze w ciąży!
Pojawiły się jednak wątpliwości kolejne. A co jeśli Maciej będzie takim dzieckiem, jakim była Blanka? Mega absorbującym, nie śpiącym i ciągle wyjącym.
I wiesz co?
Maciej jest kochany! Fakt że ma kolki, większość dnia spędza na rączkach a wyjście na dłużej niż 2 godziny jest niemożliwe bo cyc musi być co godzinę (w poniedziałek będzie wielki test, bo wyjeżdżamy na cały dzień – a Maciej zostaje z babcią!).Mimo że początki były trudne, teraz z czystym sumieniem mogę napisać że ogarniam.
Każdego dnia dzieci mają śniadanie na stole, obiad i kolację. Przekąski wybierają sami – mają cały kosz owoców i warzyw do dyspozycji. Wychodzimy na spacery, bez względu na pogodę – pomimo że mieszkamy w bloku bez winy na drugim piętrze, a klatki są tak wąskie jak nigdzie. Każdego dnia też pracuję, mój urlop trwał dwa tygodnie i wróciliśmy do pracy. Tworzę posty na bloga, organizuję wydarzenie dla 200 osób w parku rodzinka, wydaje swoje produkty – aktualnie memory i dwa ebooki!
Chociaż mój sen jest przerywany, bo Macie budzi się co dwie godziny na mleczko. Dzień rozpoczyna się około siódmej rano a kończy o pierwszej w nocy. Padam momentami na twarz ze zmęczenia a jedyną przerwą i odpoczynkiem w ciągu dnia jest kawa u moich rodziców – to mogę napisać że ogarniam!
Mam trójkę dzieci i teraz właśnie widzę to, jak bardzo umiem zorganizować sobie dzień. Zauważyłam to, gdy starsze dzieci wyjechały do babci, a ja zostałam sama z Maciejem. Szczerze się wtedy nudziłam! Miałam tak dużo wolnego czasu… Nie mam pojęcia jak osiem lat temu mogłam tak marnować czas. Jak bardzo musiałam być zagubiona w tym wszystkim – skoro obsługa jednego dziecka jest mało absorbująca. Bez względu na to czy jest HNB czy nie – chociaż z tym pierwszym jest trudniej, ale się da!
Nauczyłam się planować tak, by z dnia wyciągać ile się da.
Obserwuję wiele osób które mają dzieci. I wnioski mam nadal takie same – im więcej dzieci, tym lepsza organizacja. Ba! Im jest ich więcej, tym więcej luzu dostajesz. Nie biegniesz ze wszystkim do lekarza, nie skaczesz nad nim, nie siedzisz nad łóżeczkiem i nie wpatrujesz się w śpiące dziecko – bo nie masz na to czasu. Śmieszył mnie kiedyś mem, stwierdzający że trzecie i każde kolejne dziecko wychowuje się samo – ale to prawda. Gdy spanie smoczek, nie biegniesz wyparzać jak przy pierwszym. Gdy zrobi siku – nie zmieniasz w sekundę pampersa. Gdy ma stan podgorączkowy – nie biegniesz do lekarza, tylko czekasz magiczne 3 dni.
Mało tego, podejrzewam że przez ten „brak czasu i luz” Maciej będzie miał najlepszą odporność z całej trójki. W końcu od urodzenia jest narażony na dużo więcej niż jego rodzeństwo. Niech mu to wyjdzie tylko na zdrowie.
A jakie jest twoje zdanie?
Im więcej, tym lepiej z organizacją?
Brak komentarzy