Kolejna wizyta za nami, a do rozwiązania i pierwszych chwil z Maciejem – coraz mniej czasu. Każdego dnia myślę o zbliżającym się porodzie i tym co mnie-nas czeka. Pierwszy raz nie będę sama. Będzie ze mną na sali porodowej mój mąż, jednak strach przed tym wszystkim jest ogromy. Wiem co mnie czeka, zdaję sobie sprawę z tego, że będzie bolało. O bólu zapomnę, jednak nie ma możliwości by go ominąć. Boje się nie tylko bólu, zaczynam panikować na samą myśl że coś mogłoby pójść nie tak.
Tak jak wspominałam, tym razem będzie ze mną ktoś bliski. Bardzo dużo rozmawiamy o tym co nas czeka. Prześwietliliśmy wszystkie scenariusze – nawet te najbardziej drastyczne i podjęliśmy już decyzje odnośnie każdego możliwego powikłania. Daniel wie co ma robić – ufam mu. Pomimo wszystko poród to coś, co wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem dla mnie i dziecka – nie jest to wyciągnięcie drzazgi z palca.
Ta myśl krąży za mną od niedawna. Jest na tapecie aktualnie i zasługuje na temat numer jeden. Poród – i strach z nim związany.
Pierwsza ciąża była łatwiejsza – bo nie wiedziałam tyle ile wiem teraz, bo nie znałam bólu, bo czekałam na nieznane.
Teraz wiem więcej – i po prostu się boje.
Na szczęście z naszym synem jest wszystko dobrze!
Tak, nadal mamy syna! Jak zaczęłam mówić o tym, że coś się wydarzyło, co jest CUDEM – dostałam setki wiadomości o tym, czy aby na pewno w naszym życiu pojawi się mały chłopczyk. Słyszałam o przypadkach narodzin dziecka innej płci niż widać było na USG, jednak u nas od początku do końca dwóch lekarzy potwierdza syna. Będzie Maciej.
Badanie tym razem trwało prawie 40 minut. Mieliśmy sprawdzane wszystkie przepływy dziecka i moje. Dokładnie prześwietlona została jego główka, brzuszek, serduszko i moja macica z pępowiną. Każdy pomiar jest w normie a nasze dziecko jest zdrowe. To zdecydowanie najpiękniejsze słowa jakie mogą usłyszeć rodzice podczas wizyty u lekarza.
Maciek waży już 2450 gram!
A mama ma na plusie UWAGA – 12 kg!
W tej ciąży pobijam rekordy. Z taką wagą poprzednie dzieci już rodziłam 🙂
Chłopak na poprzedniej wizycie, która była dwa tygodnie temu miał 1730 g więc… w pół miesiąca przytył ponad 700 g! Co daje nam już odetchnąć, bo nasz syn ma ponad dwa kilogramy i jeśli coś by się wydarzyło złego – jemu z każdym dniem będzie łatwiej na tym świecie. Niech rośnie – na zdrowie.
Jednak post miał być jeszcze o czymś…
Od 29 tygodnia ciąży miałam zagrożenie przedwczesnym porodem. Musiałam odpoczywać, nie nosić, nie dźwigać, nie dotykać brzucha (głaskanie), zero zbliżeń z mężem i ogólnie miałam bardzo, bardzo o siebie dbać. Brałam ogrom leków każdego dnia, co nie pomagało. Szyjki mojej prawie już nie było. Skrócona była na tyle, że brałam dwa razy dziennie luteinę 100 mg plus rano jeszcze pod język, magnez 3 razy dziennie i no spę – ZAWSZE.
A teraz? Doskonale wiesz, że starałam się oszczędzać, jednak przy dwójce małych dzieci i firmie – nie mogłam nie robić nic. Często robiłam za dużo, ale wieczorem ból brzucha przypominał mi o tym, co mówił lekarz. Nie chodziłam po Blankę do przedszkola, tylko odpalałam auto. Nie robiłam zakupów, nie odkurzałam a tym bardziej nie myłam podłóg. Pracowałam tylko z łóżka a jedyną moją czynnością w ciągu dnia było zrobienie obiadu.
I co? I szyjka nagle ma prawie 4 cm!
Nasza Pani ginekolog była „zła” o tą skracającą się szyjkę. Jednak wczoraj, gdy zobaczyła wyniki zebrało jej się na żarty i słowa „no, to jeszcze Maćka przenosimy Pani Basiu jak tak dalej będzie!”. Słyszałam o przypadkach że szyjka „rośnie”. Ale aż tak dużo w dwa tygodnie? Akurat w naszym przypadku, gdzie jeszcze było jej pęknięcie podczas poprzedniego porodu… to CUD!
Fajnie jest wstać z łóżka.
Odkurzyć mieszkanie.
Wyjść do sklepu.
Kolejna wizyta 15 maja. Wtedy, gdy wszystko będzie ok,
to odstawiamy WSZYSTKIE leki i czekamy…
Po cichu liczę że to będzie ostatnia wizyta!
Brak komentarzy