Długo zbierałam się do tego wpisu. Nie wiedziałam jak chwycić temat by nie zostać skrytykowaną, zmieszaną z błotem i osądzoną o wielką znawczynię chociaż nawet odpowiednich studiów nie mam. Tak, nie jestem psychologiem. Tak, może nie powinnam wypowiadać się na takie tematy skoro moja wiedza opiera się jedynie (a może i aż?) na doświadczeniu. Od siedmiu lat wychowuję dzieci z poprzedniego związku. Udało mi się wypracować system który pasuje wszystkim. Były błędy, potknięcia i niejasności. Jednak po takim czasie uważam że coś w tym temacie wiem i opowiedzieć mogę.
Wiem, że modeli wspólnego wychowywania dzieci po rozstaniu jest wiele. Sama znam niedaleko siebie co najmniej 5 rożnych przypadków. Każdy myśli że jest dobry, ale prawda jest taka że coś co jest dobre dla dorosłych nie musi być wcale takie dla dzieci. Stawiamy często na swoją wygodę, mało interesując się dziećmi. Albo inaczej – mówimy że zależy nam na dobru dzieci, jednak prawda jest taka że to dobro jest nasze. Spokój, brak poczucia winy i chęć wynagrodzenia dziecku czegoś powoduje jeszcze większy zamęt.
Są też typy które mają totalny zwis w temacie, zapominają że mają dzieci i żyją jakby nic się nie wydarzyło. Co niektórzy z jakimkolwiek kręgosłupem moralnym płacą alimenty i z okazji gwiazdki czy urodzin sypną prezentem. Jednak zdecydowana większość zostawiła jaja tam gdzie nikt nie dotarł. Bolesne, ale bardzo prawdziwe.
Rozstanie rodziców to ból dla małego serduszka.
Często są zapominane, nie brane na poważnie – a przecież problem i tragedia która się rozgrywa w domu dotyczy także ich. To nie tak że wali się świat męża i żony. Dorośli chociaż będzie im ciężko, poradzą sobie z emocjami. Dzieci są w gorszej sytuacji. Maluchy nie potrafią poradzić sobie czasem z tym co dzieje się na co dzień w „normalnym” środowisku. Uczą się siebie, swoich zachowań i możliwości. Sytuacja w której nagle zostaną postawione może spowodować kumulację złości, niezrozumienia, chęci naprawienia tego i innych zachowań. Dzieci mogą też zawalać winę na siebie – bo jak nikt im nie wyjaśnił nic, często obwiniają swoją osobę. Bo byłam niegrzeczna, mama z tatą pewnie są źli i dlatego. Nie wiesz co siedzi w głowie dzieci, dlatego od początku powinno się brać maluchy pod uwagę. Rozmawiać nie tylko między sobą, ale też na płaszczyźnie rodzice-dzieci.
Gdy już jeden rodzic się wyprowadzi – co z dziećmi?
Czy rodzice rozmawiali między sobą jak to będzie? Czy ktokolwiek zapytał dzieci, jak one to widzą? Kolejna sprawa narzucona z góry maluchom, do której muszą się dostosować by rodzicom było wygodniej. By mieli mniej poczucia winy. Z jednej strony jest dobro dzieci a z drugiej swoje. Podział opieki nie jest łatwy, jest cholernie trudny zwłaszcza dla rodzica który będzie te dzieci widywał mniej. Oczywiście mówię tu o zdrowej relacji rodzic – dziecko, nie o osobach które nie maja kręgosłupa moralnego i wypinają się na wszystko. Chodzi mi o osoby którym zależy, od razu prostuje. To, że dziecko będzie miało jeden dom powinno być logiczne, jednak nie jest takie dla wszystkich.
Czy podzielona opieka 50/50 jest dobra?
Pomyśl teraz o sobie. Jak Ty byś się czuła gdybyś nie miała domu. Nie miałabyś miejsca w którym jesteś sobą, czujesz się dobrze. Nie miałabyś poczucia że to własnie to miejsce to twoje mieszkanie. Nie ważne czy wynajmowane, na kredyt czy własne. Chodzi o miejsce do którego wracasz. Jest takie jedno jedyne. Dziecko czuje że coś jest nie tak, jeśli połowę czasu spędza w jednym domu a drugą w innym. Zapytane o adres, nie wie co odpowiedzieć – podaje dwa. Nie ma swojego miejsca. Jest podzielone na pół, bo ktoś gdzieś kiedyś chciał dobrze – ale dobrze dla siebie, nie dla dziecka. Rozstania bywają ciężkie i nikt nie każde zrywać kontaktu rodzica z dzieckiem. Nie ma przeciwwskazań do tego by dziecko spało co dzień w domu jednego z rodziców a w sobotę u drugiego. Nie ma przeciwwskazań do tego, by dziecko codziennie widywało i mamę i tatę.
Złe jest dla mnie życie tydzień u mamy i tydzień u taty. Jeśli jest to ta sama miejscowość, nie będzie problemów ze szkołą i znajomymi jednak zabraknie tego poczucia własnego domu. Dziecko musi wiedzieć gdzie ma to swoje miejsce. Daje to ogromne poczucie bezpieczeństwa w bardzo trudnych dla niego chwilach.
Sprawa tyczy się też alimentów w tym sposobie. Ta osoba która ma większość udziałów w opiece dostaje od drugiego rodzica alimenty na dzieci. Natomiast jeśli opieka jest 50/50 bądź nawet jeśli dzieci są z mamą na noc, ale cały dzień spędzają w przedszkolu a później z tatą – alimenty powinny być anulowane. I na bieżąco pokrywane tylko koszty takie jak ubrania, przedszkole czy jakieś inne koszty zmienne (mieszkanie odpada, bo dziecko jest po połowie tu i tu). Nie mam pojęcia jak to prawnie wygląda – ale u nas, w sensie w naszym domu trzymamy się zasad moralnych. Stąd ta opinia.
Jak rozwiązaliśmy to my?
U nas jest jasny podział. Cały czas dzieci są w naszym mieszkaniu a co dwa tygodnie wyjeżdżają od 14:30 w piątek do 16 w niedzielę do babci. Gdy dzieci są tam, ich tata ma chwilę by się z nimi zobaczyć – czasem z ego przywileju korzysta, czasem się nie udaje. Nie mnie oceniać, nie moje wybory. Dlatego wiedzą że dom mają tu gdzie jestem ja. Mają poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, czego zwłaszcza Antek bardzo potrzebował po rozstaniu rodziców (według psychologa, bo do takiego chodziliśmy). Przy takim podziale, wyliczyłam ile kosztuje mnie utrzymanie jednego dziecka i policzyłam to razy dwa. Może powinnam to zmienić, bo w międzyczasie doszła cała masa innych wydatków jak lekarza starszego (pulmonolog, fizjoterapie) jednak nie chce zaburzać spokoju jaki daje mi nie wychylanie się i koszty biorę z moim mężem na nasz budżet.
Jestem ciekawa jakie Ty masz podejście do tej kwestii?
A może jesteś w takiej sytuacji, jak jest u Was?
Brak komentarzy