Śledź nas na:
Blog - archiwum

Przygotowujemy się do rozszerzania diety! Już za rogiem szósty miesiąc.

6 listopada 2019

Gdy urodziłam swoje pierwsze dziecko niewiele wiedziałam. Miałam ledwo co osiemnaście lat i sama jeszcze byłam dzieckiem. W ciąży z Antkiem w mojej piersi wyczułam guz – okazało się, że ma 3×2 cm i trzeba go wyciąć po porodzie. Na szczęście nie był niczym złośliwym, ale laktacje musiałam mieć zatrzymaną lekami. Próbowałam naturalnie szałwią, lekkim odciąganiem laktatorem, ale zapalenie piersi i gorączka skutecznie mnie do tego zniechęciły.

Antoni karmiony więc był mlekiem modyfikowanym – a lekarz (TAK! lekarz) kazał nam rozszerzać dietę już po 4 miesiącu. Nie wiem jakie wtedy były wytyczne WHO – szczerze, nawet nie miałam pojęcia że coś takiego istnieje. Ufałam lekarzowi, bo skoro posiada wiedzę o organizmie to wie, co i jak podawać takim maluchom. Kupowałam słynne słoiczki i karmiłam nim Antka aż nie zaczął jeść już z nami przy stole – miał około roku. Nie biczuję się za to jak było, nie wiem też, czy sposób żywienia nie wpłynął teraz na to, jaki jest. Ma ogrom alergii i jest strasznym niejadkiem. Ma swoje ulubione smaki i nawet nie próbuje nowych. Może taki jest, a może ja miałam w tym swój wkład. Odpowiedzi nigdy nie poznam.

Z Blanką było już trochę inaczej. 

Dostęp do wiedzy był taki sam, jednak ja chętniej z niego korzystałam. Miałam 21 lat, gdy pojawiła się na świecie i wiedziałam trochę więcej o dzieciach niż trzy lata wcześniej. Przede wszystkim dlatego, że już takiego malucha w domu miałam. Wiedziałam jakich błędów nie chcę popełniać a także szukałam nowości… Byłam bardziej świadoma i szukałam rozwiązań które do mnie przemówią. Chciałam spróbować czegoś innego!

Pierwsza różnica jaka była, to sposób karmienia po porodzie. Blankę karmiłam piersią, chociaż były obawy że mi się nie uda. Operacja mogła w jakiś sposób zakłócić moją laktację w lewej piersi. Na szczęścia tak się nie stało. Pojawił się za to problem poranionych brodawek – one mi dosłownie odpadały. Miałam taką dziurę, leciała z niej ropa i krew… musiałam przestać karmić dziecko z jednej piersi a drugą „oszczędzić” podając jej moje mleko, ale ściągnięte laktatorem. Funkcjonowałam tak około 4-5 miesięcy. Jedna wizyta u doradcy laktacyjnego zmieniła wszystko i po wyleczeniu piersi, udało mi się znów karmić moją córkę bezpośrednio piersią.

Dalej był czas na rozszerzanie diety. Przeczytałam chyba wszystkie dostępne książki, artykuły i radziłam się specjalistów. Wybraliśmy metodę BLW. Trochę z ciekawości, trochę z mojego lenistwa (nie gotowałam specjalnie dla niej, jadła to co my), a trochę dlatego, że nie chciałam w domu kolejnego niejadka – liczyłam na to, że sposób rozszerzania diety się sprawdzi. I powiem Ci, że młoda je zdecydowanie więcej niż Antek. Ma pięć lat i pojawił się lekki okres niejadka, jednak wtedy też coś jadła – a Antoni żył na samej wodzie. Teraz próbuje wszystkiego – ser mozzarella, brukselkę czy kalafior uwielbia. Ostatnio przez przypadek zjadła ser pleśniowy, bo zrobiłam mężowi na kolacje – też jej zasmakował. Nie boi się nowości, nie ocenia wyglądu.

Antoni za to je oczami.

Nie tknie nic, co wygląda źle. Nie dotknie sera, masła, pomidora… czegokolwiek co ubrudzi mu ręce podczas jedzenia. Musi być czysty, co jest zupełnym przeciwieństwem Blanki – ona je całą sobą, a po posiłku po prostu idzie się umyć. Dwa przeciwieństwa – dwa różne światy. Pewnie sposób rozszerzania diety miał tu jakąś swoją rolę, jednak nie umiem powiedzieć jaką. Nie wiem co by było gdybym postępowała inaczej. Wyciągnęłam jednak wnioski, które chcę teraz przy Macieju wykorzystać i już Ci piszę jaką metodę wybraliśmy wspólnie.

Maciej będzie kombinacją!

Zdecydowanie pójdę w kierunku BLW. Uwielbiam ten sposób żywienia, tym bardziej, że sama mam wtedy wolne ręce i mogę zjeść ciepły posiłek. Nie będę musiała gotować specjalnie dla młodego i bawić się w miksowanie. Oszczędzę pieniądze na słoiczkach i syfiastych kaszkach. Postawimy na zdrowe posiłki przygotowane w domu – dostosowane do naszego menu. Będzie kotlet z ziemniakami i groszkiem z marchewką… Maciej dostanie ziemniaka i marchew – rozumiesz o co mi chodzi, prawda?

Nie kupię też gotowych kaszek dla dzieci. W domu mamy kaszę manną, kukurydzianą czy jaglaną – dodam do nich świeży owoc, bądź zdrową tubkę 100% owoców i będzie super posiłek. U Blanki tego nie stosowałam – kupowałam gotowce, które mają słaby skład i są na mleku modyfikowanym – tym razem zrobię to trochę inaczej.

Będzie też tylko woda, brak słodyczy i zdecydowanie bardziej urozmaicona dieta. Poprzednio zrobiłam jeden wielki błąd – podawałam tylko to, co ja lubię. Nie miałam pieniędzy by kupić coś, co się może zmarnować i nie kombinowałam. Gotowałam to, co sama lubię, by później dokończyć. Tym razem stawiamy na dynię, avocado, kaki, paprykę żółtą i zieloną, kabaczki… wszystko to, czego na co dzień u nas nie zobaczysz a jest zdrowe! Bo każdy ma inny smak, może Maciek polubi?

To tyle – a może aż tyle.
Jakie są Twoje doświadczenia w temacie rozszerzania diety? 

A może to wszystko jeszcze przed Tobą? 🙂

Jeśli podobał Ci się wpis, zapraszam na nasz Facebook

1 komentarz

  • Natalia 6 listopada 2019 at 17:15

    My początki rozszerzenia diety mamy za sobą, Wiki ma za chwilę 16 miesięcy więc można powiedzieć, że teraz jedzenie jest dużo prostsze. My mamy to szczęście że corka, zje prawie wszystko, ulubione jej słowo to mniam. Od jedzenia nie ucieka, wręcz przeciwnie, a do tego nie przejmuje się, że tu jej pocieknie tu spadnie itd. też uwielbiam metodę BLW, choć i parę zblendowanych posiłków też się pojawiało. A czy przyjdzie okres niejadka? Hm… Przekonamy się pewnie za jakiś czas.

  • Odpowiedz

    Nasz Instagram