Śledź nas na:
Blog - archiwum

Puknięcie, stuknięcie i… w sumie nic więcej ale… – muszę jechać na SOR w ciąży.

18 marca 2019

Ogólnie nie jestem wielką fanką różnych stron internetowych zrzeszających mamusie. Nie tylko te które dziecko mają już obok siebie, ale też te które dopiero noszą je pod serduszkiem. Nigdy nie należałam do żadnej z nich ale w tej ciąży coś mnie popchnęło do popełnienia tego błędu. Dlaczego błędu?

Zanim wyjaśnię o jaki błąd chodzi chcę dać coś na swoje usprawiedliwienie…

Dlaczego się tam zapisałam?

To trudne pytanie. Przeglądając wieczorem, leżąc już w łóżku i odpoczywając Facebooka wyskoczyła mi stronka którą „mogę polubić” lub „dołącz do grupy”. Coś w tym stylu, nie pamiętam – jednak nie to jest najważniejsze. Owa grupa blisko 5 tysięcy przyszłych i tych ledwo co „rozpakowanych” mamusiek. Wyobrażasz sobie co tam musi się dziać? Ja chyba zapomniałam jak to jest, gdy w jednym miejscu zjawi się 10 kobiet, a co dopiero pięć tysięcy.

Nie wiem czy palec mi się przesunął, miałam skurcz czy jakieś resztki instynktu samozachowawczego mnie zawiodły ale… Zapisałam się tam, a moja „aplikacja” została rozpatrzona pozytywnie. I takim oto cudem, jestem w tym ich środowisku już trzy miesiące (w  sumie nie ich, tylko „naszym” bo jednak też tam jestem). Mam już pewne wnioski, jest ich nawet dużo ale dziś poruszę jeden, najważniejszy który moim zdaniem jest non stop tam wałkowany.

A może do szpitala?

Każda notka tego typu zaczyna się podobnie.

„Kochane, to moja pierwsza (druga, trzecia, dziesiąta…) ciąża. Mam pewien problem, może panikuje ale każda z nas martwi się o nasze skarby. Otóż… (i zaczyna się litania)”

Najczęściej wymieniane to:
-czuje się fatalnie
-boli mnie lekko w prawej strony
-spuchło mi.. (kolano, kostka, ręka…)

Poza tym były też inne smaczki, ale były tak absurdalne że o nich zapomniałam. Po prostu w życiu z czymś takim nie pojawiłabym się w szpitalu będąc w ciąży. Raz – jadąc z pierdołą mogłabym zarazić się czymś groźnym, bo nigdy nie wiadomo czy ktoś np z grypą nie siedzi w poczekalni. Dwa – czułabym się głupio, że ktoś może potrzebować pomocy teraz i zaraz, a ja idę z bolącym palcem u prawej stopy. A ostatnie – w takich sytuacjach najpierw dzwonię do mojej ginekolog, dopiero gdy usłyszę z jej ust – jedź, to jadę.

To nie tak że nie miałam nigdy problemów ciążowych – bo miałam.

Był guz w piersi, który musiałam wyciąć. Były nawracające zapalenia układu moczowego które skończyły się antybiotykiem. Jest rozejście spojenia łonowego. Miałam ogromne zapalenie górnego układu oddechowego, w tym zatok. To są tylko przykłady, pokazujące że wiem doskonale co to niepewność w ciąży. Jednak do czego zmierzam.

Większość z tych kobiet jedzie na SOR z takimi objawami, z którymi normalnie człowiek miałby wstyd pojechać. Nie mam pojęcia czy ciąża faktycznie powoduje obniżenie myślenia i ogromną dekoncentrację ale to co tam idzie wyczytać – zaskakuje. Po prostu odbiera mowę. Wiem że nie jestem jedyna, ogrom komentarzy pod takimi postami to zdania w stylu „odpocznij”, „weź kąpiel, może przejdzie”, „zadzwoń do swojego ginekologa”, ” może masaż?” – wiecie takie normalne rzeczy.

Wtedy jednak rzuca się na nie stado wilków:

„Lepiej sprawdzić, nie słuchaj tamtych bab, jak coś będzie dziecku to będziesz żałowała że nie pojechałaś”

I wtedy ta dziewczyna jedzie. Wmówiła sobie coś, inne kobiety ją wystraszyły i pojechała. Z pierdołą, ale zjawiła się na SOR-ze. A jak to się kończy później dla innych ciężarnych?

Tak, że przestają traktować nas poważnie. Myślą że wszystkie przychodzimy z czymś takim i stosunek się zmienia. Wiedzą, że połowa kobiet które są w poczekalni przyszła tak naprawdę bez sensu. Zabierają miejsce i czas kobietą, które potrzebują tej pomocy. Doskonale wiem, że lepiej dmuchać na zimne – sprawdzać, kontrolować. Wiem co to strach o własne dziecko i ciąże. Jednak są inne rozwiązania zanim pojedzie się do szpitala – tylko nikt z nich nie korzysta.

Ginekolog nie gryzie.

Ja naszej ufam tak w 80%. Jednak podniosła sobie mocno ten procent zaufania w momencie gdy choroba zaatakowała moje zatoki i dosłownie NIC nie pomagało. Napary, okłady, płukanie – po prostu nic. Po wykonaniu telefonu o 21 poprosiła by mąż pojechał do niej po spis leków i receptę. Odebrała telefon wieczorem, wyjaśniła wszystko i sprawa została zakończona. A co robi spora część kobiet? Jedzie od razu na izbę przyjęć, jakby pobyt w szpitalu ich jakoś relaksował i sprawiał że czują się bezpieczne.

Osoba która nie dzwoni do swojego lekarza najpierw – powinna go zmienić. Oznacza to albo totalny brak zaufania do niego, albo jego ogromny brak profesjonalizmu. Bo biorąc pod swoje skrzydła ciężarną kobietę – powinien ten telefon odebrać i być tym łącznikiem i osobą pierwszego kontaktu. To daje do myślenia. Powikłania ciąży, choroba w tym stanie i inne „smaczki” potrafią pokazać lekarza w „dziennym świetle”.

O co mi chodzi?

O fakt, że przez takie akcje z pierdołami inne kobiety w ciąży tracą. Przestają być odbierane poważnie.
Mało tego, osoba która w trakcje ciąży jedzie na izbę przyjęć w szpitalu 10 razy z czymś błahym – podczas prawdziwych i poważnych powikłań może być źle potraktowana co skończy się źle.

Nie mówię tu o braku reakcji na poważne rzeczy.
Ale o umiejętność ich klasyfikacji.
I kontakt najpierw ze swoim lekarzem czy położną, dopiero później SOR.

Jestem ciekawa czy znasz takie ciężarne?

Jeśli podobał Ci się wpis, zapraszam na nasz Facebook

Brak komentarzy

Odpowiedz

Nasz Instagram