Często dostaję od Was wiadomości w stylu „podziwiam Cię, ogarniasz trójkę, dom i pracę – ja mam problem z jednym dzieckiem i brakiem etatu”. Wszystkie do siebie podobne, chociaż różnią się treścią. Są dni, gdy jestem szczęśliwa, że dostrzegacie to. Jestem dobra w planowaniu i działaniu. Jestem dobra w realizowaniu wszystkiego co sobie zaplanuję w moim planerze. Jestem dobra w gotowaniu, pieczeniu i rozpieszczaniu rodziny…
Cieszę się że to widzisz.
Jednak są takie dni jak piątek. Gdy nogi wchodziły mi do tyłka. Gdy wyłam z bólu z powodu bólu menstruacyjnego. Gdy Maciej był wyjątkowo nieodkładalny a ja poza pracą zawodową miałam jedną mega angażującą sprawę rodzinną. Gd skumulowało się tyle, że po prostu nie dałam rady. Gdy pierwszy raz od bardzo dawna zdecydowałam się połknąć tabletkę przeciwbólową – bo już nie byłam w stanie wytrzymać.
Mieliśmy jechać po choinkę, ale nie wyszło. Mieliśmy mieć wieczór filmowy – nie wyszło. Mieliśmy spędzić dzień razem – ale każda najmniejsza rzecz była przeciw nam. Nie lubię takich dni, wtedy czuje że nie daję rady. Polegam zawodowo, rodzinnie i zawodzę sama siebie.
Nie jestem idealna, żadna z nas nie jest.
Możesz mi pisać, że szanujesz mnie za to jak ogarniam – ale ja nie ogarniam. Ja mam pracę – Ty czas z dzieckiem. Ja mam czas z dzieckiem – Ty w tym czasie możesz ogarnąć mieszkanie. Ja mam syf – Ty jesz codziennie ciepły posiłek. Obiad udaje mi się zrobić każdego dnia, jednak nigdy nie jem go w odpowiedniej temperaturze. Moje dzieci mają mnie głównie od 14 do 16:30-17, w przerwie gdy nie mam zawodowych obowiązków.
Kończę na chwilę około 19:30 by pomóc Danielowi podczas ich kąpieli, daję buziaka i kładziemy ich wspólnie spać. Później wracam dalej przed komputer – by skończyć około 21-22. Każdego dnia schemat jest podobny. Momentami czuję się jak najgorsza matka na świecie – zwłaszcza, gdy podczas tych naszych 2-3 godzin sam na sam, któreś wprowadzi mnie z równowagi. Gdy podniosę głos, gdy powiem że mają iść do pokoju. Czuję że zawiodłam, że pomimo tak małej ilości czasu dla nich ja nie umiem ich wykorzystać.
Nie zawsze.
Najczęściej po prostu bawimy się razem. Tańczmy, wygłupiamy się, spacerujemy. To jednak w momencie gdy polegam, czuję się źle. Moje macierzyństwo nie jest idealne. Mam dość dzieci czasem, mam ochotę iść spać w dzień, wjechać bez organizowania wszystkiego i angażowania połowy rodziny. Chciałabym móc pracować ile chcę, kiedy chcę i jak chcę. Nie trzymając na kolanach maluszka, odrabiając lekcje ze starszym i jeszcze pomagając w tym czasie Blance wyjść z mega focha.
Staram się wstawać prawą nogą.
Naprawdę się staram. Każdego dnia mówię sobie, że będzie to najlepszy dzień życia. Staram się, ale mam wrażenie że zawodzę wszystkich. Nie daję rady pogodzić wszystkiego tak bardzo jakbym chciała. Nie ogarniam. Nie jestem tak „idealna” jak myślisz. Moje dnie to walka, bitwa i pole minowe… między kaszka, kupą, lekcjami, fochami, pracą, obiadem, domem, mężem, lekarzami… kosmos! Czekam momentami tylko na to, by zobaczyć jak coś strzeli. Balansuję na granicy.
Ucieka mi czasem optymizm.
Jednak szybko wraca. Bo chociaż piątek był tragiczny – dziś mam poniedziałek. Było dużo pracy, nadal siedzę i piszę do Ciebie więc nie skończyłam na dziś. Mam przed sobą jeszcze dobre dwie trzy godzin przed komputerem – jednak jest lepiej. Zdecydowanie inaczej niż było przed weekendem. Moje macierzyństwo, moje życie nie jest idealne. Macierzyństwo jest piękne, fakt. Jednak jest też wyczerpujące i tak dokładnie było w piątek. Było źle…
Brak komentarzy