Każdy z nas zna ludzi, którzy coś sobie zamarzą, stawiają za cel i upierdliwie, czasami przez długi czas – drepcą za tym celem, przybliżając się o milimetr, o centymetr, mając go w końcu na wyciągnięcie ręki. Prawda? To zupełni inny typ ludzi niż ci, którzy czegoś chcą i po to sięgają. Byłam takim człowiekiem. Nie wiem, czy nadal nim jestem – w tym momencie chyba nie umiem tego określić. Życie się zmienia, wartości się zmieniają i ludzie się zmieniają. Ja zmieniłam się ponad pięć lat temu.
Plan był prosty: pracowałam do upadłego by utrzymać się na wymarzonych studiach, po nich miałam dość jasno sprecyzowaną drogę. Uczyłam się, pracowałam, nie miałam za grosz życia towarzyskiego, poza sporadycznymi epizodami, które znajomi miewali na co dzień. Mnie to nie przeszkadzało, miałam cel. I bardzo powoli do niego dreptałam. Kroczek po kroczku, potknięcie za potknięciem.
Wtedy go poznałam, w zasadzie znałam go już wcześniej, z widzenia, z zajęć, po prostu – z roku. Reszta potoczyła się dość standardowo – love story i brutalny finał, w postaci niechcianej ciąży. Byłam w stanie z dnia na dzień przewartościować wszystko, ułożyć zupełnie nowy plan, uwzględniający teraz dziecko. Ba! Nawet jakiś ślub był w tym uwzględniony. Nie była na pewno przemoc. Psychiczna – całą ciążę, brutalna, nie znosząca sprzeciwu, ciągła. Fizyczna też do niej dołączyła – zapewne chcecie przeczytać, że dużo później. Nie, już w ciąży. Był tez nałóg i to było to tłumaczenie, którego się trzymałam – byłam święcie przekonana, że ogrom moich starań wystarczy by go odmienić, uleczyć.
Uciekłam z 6-tygodniowym synem po kolejnym epizodzie, w nocy, taksówką, pakując tylko książeczkę zdrowia, butelkę z mlekiem, pampersa i kilka drobiazgów. Maleństwo w nosidełku otuliłam kocykiem, który towarzyszył nam w kolejnych dniach. Wróciłam do mieszkania tylko po rzeczy, od tamtej pory tamten człowiek nie widział nas na oczy. Nie chciał widzieć. Czy walczyłam? Tak – o zmianę, o zainteresowanie dzieckiem. Nic nie wywalczyłam. Nie poszłam do sądu, nie uznał dziecka wcześniej, nie zrobił też tego później, nigdy nie dał na syna złamanego grosza.
TO BYŁO NAJLEPSZE, CO MOGŁAM ZROBIĆ.
Choć zostałam samiuteńka, tuż po połogu, z noworodkiem i pracą, do której nie mogłam z nim wrócić. Choć potrzebowałam wielu długich miesięcy by zrzucić z siebie ciężar doświadczonej przemocy. Choć potrzebowałam kilku lat by odżyć. Choć to wszystko – dzisiaj jestem szczęśliwa i spokojna.
Nie możemy pozwalać na przemoc. Wobec siebie, wobec dzieci, wobec bliskich, wobec nikogo. Odejść, zostawić, odciąć się – to najlepsze, co można zrobić.
Walczyłam o każdy dzień, o każdy grosz, o nasz byt. Trwało to długo, wyliczałam i oglądałam każdą złotówkę przed jej wydaniem. Jadłam obiad raz na tydzień, zarywałam noce nad groszowymi zleceniami, płakałam na spacerach, gdy syn spał w wózku a ja chodziłam i chodziłam, żeby tylko nie usiąść, nie załamać się już kompletnie. To wszystko było szalenie trudne, czegoś mnie nauczyło, w jakimś stopniu umocniło, w jakimś zniszczyło.
Dzisiaj mija ponad pięć lat od tej nocy, gdy odjechałam taksówką z noworodkiem w nosidełku. Od półtora roku mam cudownego męża, któremu zaufanie zajęło mi szmat czasu, który walczył o mnie na wszelkie możliwe sposoby, który musiał znosić skutki, jakie niosły moje przeżycia. Zaadoptował mojego syna, dla którego był i jest jedynym Tatą, najukochańszym. W chwili, gdy to piszę – jestem w trzecim trymestrze wyczekanej przez nas, ciąży. Rozwijam coś swojego, pracuję w zawodzie, który mogę nazwać swoim spełnieniem. I co najważniejsze dla mnie – kroczek po kroczku drepcę do swoich celów, które kilka lat temu porzuciłam na rzecz czegoś wówczas, ważniejszego.
Nie zawsze warto jest walczyć, czasami prościej i bezpieczniej jest odpuścić. Zacząć od nowa, otrzepać się i spacerkiem iść do przodu. Zaczynanie od nowa nie jest czymś złym, jeśli czujemy się z tym dobrze. I tego każdemu życzę – umiejętności rozpoczęcia na nowo, gdy znajdziecie się w sytuacji, która jest dla Was toksyczna. Odwagi!
PS Od ponad 4 lat piszę, niektórzy znają mnie jako www.mama-sama.pl, jeszcze inni jako po prosrostu mama-sama. Choć z biegiem czasu nazwa zaczęła wydawać mi się nietrafiona, w końcu nigdy nie byłam sama, zawsze byłam z moim Małym Człowiekiem – nie zmieniłam jej. Każdy czasem doświadcza samotności, warto o tym pamiętać.
Brak komentarzy